Jak zwykle po porannym sniadaniu ruszylismy dalej. Pogoda sie zmienila. Udalo nam sie zatrzymac na polach herbaty, na ktorych pracowaly tamilskie kobiety zbierajac herbate. Sa to najbiedniejsi ludzie, ktorzy przybyli za praca z Indii. Zbieranie herbaty polega na odcinaniu 3 ostatnich lisci z krzewow o wysokosic 50-90 cm. Aby kobieta wypracowala sobie dniowke i zarobila 3 dolary dziennie musi zebrac przy najmniej 12 kologramow herbaty czyli chyba dosc sporo malych galazek z 3 malymi listkami.
Jezli komus z czytajacych bloga dzis jakos ciezko jest w pracy to prosimy o wiadomosc a zalatwimy Wam wyjazd na tzw. saksy na Sri Lanke. Sprawdzimy ilosc wolnych miejsc.
Zrobilismy kilka zdjec i ruszylismy dalej.
Po kilku godzinnej (5 1/2 godziny) podrozy po fatalnych drogach z samymi piratami drogowymi dotarlismy nad wybrzeze, gdzie ostatnie tsunami dokonalo najwiecej zniszczen - wdzierajac sie wglab ladu na okolo 1km. Wczasie tsunami nie zginelo w parku zadne zwierze - wszystkie w pore uciekly. CIEKAWE, ze my nie mamy takiego instynktu.
Park Narodowy Yala to okolo 1900 km2 prawdziwej sawanny, czesciwo udostepnionej turystom. Przesiedlismy sie na jeapa i ruszylismy z apartami w szalony poscig za dzikimi zwierzetami.
Z naszym kierowca doswiadczylismy brawurowej jazdy po prawdziwych bezdrozach. Najwiecej adrenaliny dostarczyl nam poscig z predkoscia okolo 40 km - Z TYM ZE TYLEM SAMOCHODU, aby zobaczyc jakies zwierzatko.
W parku mielismy na prawde duzo szczescia - na poczaku widzielismy bawoly wodne, lokalne jelenie, sarny i dziki. Widzielismy tez wiele kolorowych ptakow. Najwiecej atrakcji czekalo na nas poznym popoludniem. Podobno tylko wybrani maja szczescie zobaczyc najpierw spiacego na drzewie malego lamparta a potem juz duzego samca lub samice (W parku zyje tylko 35 lampartow). Okazalo sie u kresu naszego zwiedzania, ze jestesmy szczesciarzami.
Na koniec widzielsmy dzikiego slonia- na zdjecjach widac tylko nogi i czesc glowy. Widzielismy tez kilka dzikich krokodyli, waranow i iguan. Udalo nam sie zrobic kilka fajych zdjec.
Po 2 1/2 godzinnym safari zawieziono nas na nocleg do jedynego w parku hotelu. Przed kolacja wymoczylismy w basenie nasze mocno obite w podrozy 4 litery i poszlismy na kolacje. W hotelu o zmierzchu panuja dosc dziwne zwyczaje - mianowicie z restuaracji do domkow na palach odprowadzaja turystow lokalni opiekunowie, gdyz mozna spotkac po drodze jakiegos dzikiego zwierza.
Noc w domach na palach byla dosc niespokojna - gdyz mialo sie wrazenie, ze ktos puka po dachu lub do drzwi domku.
.....