Rano po sniadaniu wyjazd jak zwykle okolo 8.20 i kolejna jazda z naszym piratem drogowym Malikiem.
W samo poludnie w najgorszym upale dojechalismy do Pinawella - miejscowosci, w ktorej znajduje sie najwiekszy sierociniec dla sloni. W sierocincu - na dosc olbrzymim terenie zyja nie tylko mlode slonie ale przede wszystkim slonie, ktore kiedys zostawil lub okaleczyl czlowiek np. pozbawil klow.
Widok zapiera dech w piersiach - widzielismy kilkadziesiat duzych i malych sloni kapiacych sie w rzece. Male slonie, ktore juz sie urodzily w parku sa na prawde slodkie. Wrazenia z obserwacji ponoc 80 sloni beda nizapomniane. Do niektorych sloni mozna podejsc na wyciagnieta reke i poglaskac po trabie. Inne obserwowac mozna tylko z daleka - najlepiej przez lornetke lub teleobiektyw. Slonie sa generalnie dosc niebezpieczne.
Popoludniu udalismy sie w podobno najwyzsza czesc wyspy i najbardziej malownicza - kraine Nuwara Eliya czyli Mala Brytanie.
Jest to rzeczywiscie do dzisiaj ostatni angielski kawalek wyspy.
Nawet pogoda sie zmienila - zrobilo sie zimno i lekko padalo. Wszystko dookola dzialo sie tak jakos z brytyjska flegma.
Najpierw zabrano nas do fabryki herbaty gdzie zobaczylismy jak to sie naprawde pracuje w krajach trzeciego swiata ku szczesciu i bogactwu wybranych. W fabryce herbaty zdecydowalismy sie na dokonanie kilku zakupow - w domu porownamy smaki z naszym ulobionym Sir Liptonem.
Poznym popoludniem dojechalismy do miasta, w ktorym rzeczywiscie znajuduje sie sporo brytyjskich kolonialnych budynkow. Umieszczono nas w 150 letnim hotelu z klubem golfowym.
Atmosfera w hotelu byla iscie kolonialna.
Popoludnie i wieczor spedzilismy w brytyjskim pubie z kolorowa obsluga. Tu wreszcie oddalismy sie blogiemu degustowaniu - bynajmniej nie herbaty.
.....