Niestety musielismy opuscic nasz wspanialy hotel z niesamowitymi odglosami zwierzat z dzungli. Chetnie bysmy tam zostali chociaz na jeszce jeden dzien, aby poprostu nic nie robic tylko siedziec w hotelu, patrzec przed siebie i sluchac odglosow dzungli. NIESAMOWITE MIEJSCE
Nasz przewodnik Malik przyjechal punktualnie i nie pozwolil nam na zmiane planow. Z spuszczonymi glowami wsiedlismy do naszego wana i ruszylismy dalej ............. - do ostatniej starozytnej stolicy panstwa lankijskiego - Kandy. Najpierw zatrzymalismy sie w ogrodzie przypraw i ziol, gdzie pokazano nam ciekawe plantacje roznych dosc egzotycznych roslinek by na koncu zaprezentowac nam gotowe wyroby - rozne mazidla, plyny i inne tam szamanskie specyfiki. Maciej dal sobie nawet posmarowac noge jakims dziwnym mazidlem by potem miec pieknie wydepilowana czesc nozk i to wszystko naturalnaymi metodami. Byly tam rowniez i ulubione specyfiki turystek czyli male co nieco na odchudzanie. Nie skusilismy sie na zadne wieksze zakupy, gdyz przeciez aby pozbyc sie tutaj kilku zbednych kilogramow wystraczy napic sie tutejszej wody. Dalej to juz udalismy sie wprost do Kandy.
Kandy do 1815 roku bylo stolica Lanki jako niezaleznego malego krolestwa znajdujacego sie tylko w gorach. Byl to ostatni niezdobyty od okolo 1600 roku bastion lankijskich tubylcow. Niestety rowniez to miasto zostalo ostatecznie zobyte przez Brytyjczykow.
W Kandy zwiedzilismy najbardziej swiete dla buddyzmu miejsce na Sri Lance tj. Swiatynie Zeba Buddy. W swiatyni znajduje sie 2 cm zab Buddy. Tak na marginesie - taki zab to chyba z korzeniem. Dziwna zreszta to relikwia. Niestety zeba NAM NIE POKAZANO I NIE POZWOLONO KUPIC, gdyz zab jes pokazywny wiernym jedynie raz na 5 lat i to tylko wybranym. A my widocznie nie zostlaismy wybrani.
Popoludnie to bylo to co turysci - jelenie lubia najbardziej. Najpierw Malik zabral nas do fabryki batiku - piekny kicz malowany naturalnie na jakis szmatkach a nastepnie wypalany. Tak dla zobrazowania to takie tam rysunki na naszym papierze czerpanym lub tez takie nasze lowickie pisanki. Poznej byla kolejna atrakcja - wizyta w fabryce drewnianych lankijskich cudenek. Na wstepie Malik przedstawil nas, ze jestesmy z Polski. Pozniej odbyl sie cudny pokaz rzezbiarski. Na koniec zabrano nas na promocje do sklepu przyfabrycznego. A tam ku naszemu zdziwieniu na najciekawszych i najwiekszych drewninych tutejszych dzialach sztuki napisy - Sold to Poland. Nasi to sa wszedzie i robia zakupy niczym Michael Jackson. Niestety odporni na wszelkie przemyslne zabiegi marketingowe nie skusilismy sie na okazyjne zakupy. Nastepnie zabrano nas do czegos o nazwie Gem Museum. To byla dopiero atrakcja prawdziwie muzealna - 10 minutowy film o bogactwie Sri Lanki w kamienie szlachetne a potem olbrzmi sklep z bizuteria iscie przecudna.
Atrakcji tego dnia bylo wiecej - na wieczor zabrano nas na pokaz lankijskich tancy ludowych. Duzo kolorow i generalnie przez godzine walenie na bebnach.
Przpelnieni muzycznymi i wzrokowmi doznaniami udalismy sie wieczorem wreszcie do hotelu na wzgorzu Kandy i oczywiscie jak codzien po drinku lub drinkach (nikt juz tego nie pamieta) zlozylimsy nasze ciala na lankijskich lozach.